piątek, 26 sierpnia 2011

Posłuszeństwo czas zacząć!

Eksi skończyła 10 miesięcy, więc korzystając z nadarzającej się okazji, jaką było rozpoczęcie cyklu spotkań szkoleniowych z Anetą Migas, zaczęłyśmy swoją przygodę z psim posłuszeństwem (pod kątem IPO, ale o tym innym razem :) ). Już widzę zdziwienie i niedowierzanie na twarzach osób czytających tego posta. Tak późno? Dopiero w wieku 10 miesięcy?! Przecież czekanie ze szkoleniem, aż pies skończy rok to przejaw myślenia rodem ze średniowiecza! I ja sama jeszcze 6 lat temu zareagowałabym tak samo. Desti w wieku 8 miesięcy miała opanowany prawie w całości program dawnego PT. Ale właśnie dlatego postanowiłam nie powielać tego samego błędu z Eksi.

Dlaczego uważam zbyt wczesne szkolenie w wielu przypadkach za błąd? Od razu zaznaczam, nie chcę uogólniać i wrzucać wszystkich do jednego worka. Bo tak jak różni są właściciele, z różnym doświadczeniem, z różnym poziomem "czucia" psa, tak różne są szczeniaki - jedne dojrzewają szybciej, inne wolniej. Moje doświadczenia zresztą ograniczają się głównie do ras typu belg czy border. Mała grupa reprezentatywna.
Mimo to uważam, że wielu przewodników robi sobie i psu krzywdę zaczynając zbyt wcześnie posłuszeństwo. Zaznaczam - posłuszeństwo sportowe, a nie to codzienne - cywilne.

Zgadzam się, że szczeniak chłonie wszystko jak gąbka. Błyskawicznie uczy się nowych zachowań, zapamiętuje sytuacje. Elementy posłuszeństwa wprowadzane metodą zabawy (żarcie, zabawka) przyswaja bardzo chętnie. I tu często zaczyna się nasz, przewodników, problem. Widzimy, jak pracuje nasz pies, jak się uczy i chcemy coraz więcej i więcej. I tak szybko, jak się da. Człowiek czyta wpisy na forach i blogach, że 7 tygodniowy szczeniak potrafi siad, waruj, zostań - i też tak chce. Po chwili zachwytu, że pies robi cokolwiek włącza się nam tryb - niech robi to dokładnie, bez błędów. Pokazujemy psu, czego chcemy, nie pozwalając mu mylić się i kombinować. Uczymy schematów. Uzależniamy psa od siebie. I cieszymy się, że jest taki cudowny i że tyle potrafi. I chcemy więcej, więcej, więcej. 

Wielokrotnie widziałam psy, które w młodości ćwiczyły z niesamowitą chęcią i radością. Gdy spotykałam je później były dobre, poprawne, ale bez tego błysku w oku. Bez tej pasji. Ja sama w swoim czasie wpadłam w te błędne koło. Po cichu liczę, że udało mi się z niego wyjść. Pewne rzeczy jednak do dziś odkręcamy.

Ktoś powie - jak to, więc w ogóle nie szkolić? Nie robić nic? Absolutnie! Jak najbardziej jestem za tym, żeby uczyć psa współpracy i rozbudzać w nim pasję. Świetnie w tym celu przydają się wszelkiej maści niezobowiązujące sztuczki i ćwiczenia. W czasie których pies uczy się kombinować i myśleć. Koncentruje się na przewodniku, ale nie uzależnia się od niego.
Nauka samych komend to już drobiazg. Jeśli tylko mamy odpowiednie podstawy.

Może inaczej mówiłabym, gdybym podchodziła do sportu super poważnie lub gdybym miała obok trenera, który doskonale znałby mnie i mojego psa. Wiedziałby kiedy i na ile można sobie pozwolić, i w jaki tempie. Niestety nie mam tego luksusu. I muszę zdać się tylko na swój własny, często zawodny, osąd. Mam nadzieję, że nie przejadę się za bardzo :)

Kilka migawek ze szkolenia. Autorstwa Agaty Listowskiej i Joanny Kuś.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz