niedziela, 24 czerwca 2012

Mea culpa...

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, więc nawet nie próbuję tego robić. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Za grzech zaniechania serdecznie żałuję i postanawiam się poprawić! A w ramach pokuty wrzucam krótkie streszczenie, co się u nas działo w minionym półroczu. A działo się dużo :)

Zacznijmy od Desti.

Mysza 16 marca skończyła 7 lat! Niesamowite, jak ten czas leci. Jeszcze chwila a dziewczyna oficjalnie zostanie zaliczona w poczet weteranów. Ale życzę powodzenia każdemu, kto zaryzykuje i spróbuje jej to uzmysłowić :)

Myślący (jako jedyny w naszym stadzie) sucz miesiąc temu zdecydował się wymienić na lato garderobę (tak łysa nie była od ponad dwóch lat!) i chyba dzięki temu obecne upały znosi nad wyraz dobrze. Potwierdzeniem tego jest nasz ostatni występ na Majowych Zawodach Agility 2012 (Chorzów 19-20.05.2012). Mimo przerwy w treningach (spowodowanych problemami z przednimi łapami) Desti w sobotę w egzaminie A2 zajęła 2. miejsce a w Jumpingu Open 3. miejsce. W niedzielę w egzaminie ponownie 2. lokata, a w klasyfikacji łącznej Jumping + Agility Open 3. miejsce! Oczywiście, żeby nie było zbyt pięknie, nasze strefy wejściowe na tych zawodach niemal nie istniały, Myś po raz pierwszy zaliczyła na huśtawce flayerka, a nasz niedzielny Jumping składał się z rozpaczliwca za rozpaczliwcem. Ale mimo to jestem naprawdę zadowolona z naszych występów. Całkiem przyzwoite tempo i niezłe (jak na mnie) ogarnięcie. A niby miał to być nasz ostatni start... W tej sytuacji nie mogłyśmy się nie zgłosić na krakowskie zawody. Trzymajcie w następny weekend za nas kciuki!

Sobotni Jumping Open:



I fotki:





Żeby nie było, że tylko agility i agility, w czerwcu w ramach mojego prezentu urodzinowego mąż zafundował nam warsztaty z posłuszeństwa z Anetą Migas. Wciąż nie mogę nadziwić się, jakim cudem ta moja kochana Mysz tak świetnie robi ćwiczenia, których nauczyła się w wieku roku, a których ostatnimi czasy wcale, ale wcale nie wykonujemy. Jak widać, ten typ tak ma :) Momentami brakowało nam dokładności (krzywe siady etc), ekscytacja też mogła być trochę mniejsza (chodzenie przy nodze nie powinno zawierać elementów szczekania), ale ogólny obraz był naprawdę przyjemny. Ta radość z pracy i błysk w oku! Może start w jakichś zawodach nie byłby takim głupim pomysłem?

Ale na tym nie koniec! 26 maja Desti miała możliwość polansować się podczas festynu w Kędzierzynie-Koźlu. Dzielnie reprezentowała HPAT biorąc udział w pokazie agility, a także sportowego obedience.

Mój kochany Number One

Kilka fotek z posłuszeństwa: 




Desti "odhaczona", czas na Eksi.

Ostatnie pół roku to głównie agility, agility i jeszcze raz agility. Oprócz regularnych treningów miałyśmy okazję pobiegać pod okiem Olgi Maniewskiej czy Tomka Jakubowskiego. Ten temat zasługuje jednak na osobną notkę, więc na razie wspomnę tylko tyle, że powolutku idziemy do przodu. Ale szybko na zawodach nas raczej nie zobaczycie :)

W ramach pokazania, że jednak coś robimy, proszę bardzo:





Z doskoku (z akcentem na "doskoku") ćwiczymy sobie również elementy obedience. Wspomniana wyżej Aneta Migas miała okazję ostatnio powytykać nam trochę błędów. Ale biorąc pod uwagę, jak rzadko cokolwiek robimy w tym temacie, mała prezentuje się naprawdę nieźle. Ale w przypadku psa, który kocha pracować z człowiekiem chyba nie mogłoby być inaczej :)


 
 


Sport sportem, ale czasem trzeba też się pochwalić wyglądem. W związku z tym w międzyczasie odwiedziliśmy z Eksiną kilka wystaw. Niemal na wszystkich mała była totalnie bez włosa, ale i tak udało nam się ukończyć Młodzieżowy Championat Polski, a w rankingu za rok 2011 Eksi została drugim najlepszym groenendaelem w kategorii junior!

W chwili obecnej Czarna prezentuje się tak:



No i ostatnia (ale wcale nie mniej kochana!) sucz - Falka!

Charcica w żadnych zawodach udziału nie wzięła, nie pojawiła się też na żadnej wystawie. Mimo to ostatni okres w jej wydaniu zaliczyć należy do bardzo udanych. Po niemal dwóch latach pobytu u nas, w wieku prawie czterech lat odkryła istnienie... patyków i piłek! O powrocie z aportem możemy jeszcze pomarzyć, ale i tak miło wiedzieć, że wszystkie nasze zwierzęta są "piłeczkowe". 
Patrząc na Falę człowiek zaczyna mieć wątpliwości, czy w jej wypadku starzenie się nie ma odwrotnego (niż zostało przyjęte) skutku. Zamiast zmieniać się w dostojną deerhoundkę Fal wybrała opcję powrotu do szczenięctwa. W szaleństwa z psami, jak i ludźmi wkłada tyle entuzjazmu co czteromiesięczny szczeniak! Tylko te 80 cm w kłębie do szczeniaka nie do końca pasuje...




I to tyle tematem nadrabiania :)

sobota, 12 listopada 2011

Jest dla nas nadzieja!

Mija rok, kiedy zostałam postawiona przed nie lada wyzwaniem. Mając do wyboru trzy suczki musiałam zdecydować się na jedną. Która lepsza? Ta z najlepszymi popędami, ale potencjalnie odrobinę mniej socjalna i jeśli chodzi o eksterier idąca w "hipertyp"? Ta, która zapowiadała się na najładniejszą, ale raczej w mocniejszym typie i ciut spokojniejszą? Czy w końcu ta, która sprawiała wrażenie najbardziej pokręconej, z dobrymi popędami, ale pod względem eksterieru spora niewiadoma? Co ważniejsze? Życie codzienne czy sport? A co z wyglądem? Czy w ogóle go pominąć? Przecież budowa w agility (bo o tym głównie myślałam) ma jakieś znaczenie? Jak to wszystko pogodzić? Chyba każdy, kto wybierał szczeniaka, stawał przed podobnymi dylematami. Ostatecznie nasz wybór padł na "pomarańczkę", czyli tę ostatnią.


Mała została oficjalnie nazwana "EXTRA ESPREESSO". I w jej wypadku imię idealnie odzwierciedla charakter. Eksi jest intensywna i szybka we wszystkim co robi. Bez względu na to czy się bawi, czy chodzi (o, przepraszam, biega! bo albo się biega, albo stoi, stanów pośrednich nie ma), czy też w końcu pracuje.

I na tym "pracuje" chciałabym się skupić. Po Desti, która (jakby to powiedziała Pola Bonac) jest raczej typem brainiaca, którego dodatkowo zepsułam brakiem doświadczenia i masą błędów, chciałam psa szybkiego, szalonego, dla którego praca na dystansie byłaby czymś naturalnym. Krótko rzecz mówiąc, maniaca. Zadufana w sobie święcie wierzyłam, że bez większych problemów dam sobie radę. W końcu nie jest to mój pierwszy pies, mam już jakieś doświadczenie. O ja naiwna! Nie na darmo mówi się "uważaj czego sobie życzysz, bo może się to spełnić". Trafił mi się wymarzony pies. I zaczęły się kłopoty... 

Desti nigdy nie miała problemów z cięciem tyczek, sama z siebie miała całkiem przyzwoitą technikę skoku, może nie miała super ciasnych skrętów (nigdy jej tego porządnie nie nauczyłam), ale ze "skręcaniem" jej nigdy (nawet na początku) nie miałam większych problemów. Eksi jest całkowitym przeciwieństwem. Na "dzień dobry" wyszła z założenia, że tyczki nie stanowią żadnego problemu. Albo się przez nie przeskoczy, albo nie. A że przy okazji zaboli jak się z całej siły w nie przywali? Drooobiazg. Technika skoku nie istniała. Najważniejsze było, żeby pęęęęęędzić. A jeśli po drodze była jakaś przeszkoda? Patrz punkt wcześniejszy. Jeśli zaś chodzi o skręcanie - po co w ogóle skręcać? Przecież radosne bieganie (najlepiej z zahaczeniem po drodze o tunel) jest taaaaaaaakie przyjemne! Tak więc zaczęłam mozolną pracę nad każdym z tych elementów. Już wydawało się, że jest dobrze, już zaczynałam wierzyć, kiedy suka postanowiła dodatkowo (!!!) się nakręcić i biegać jeszcze szybciej. I znowu powróciły dawne problemy. I znowu wróciłyśmy do punktu wyjścia. Za radą Olgi (dzięki Ci dobra kobieto!) zrobiłyśmy parę kroków wstecz. Ponownie wprowadziłyśmy sporo ćwiczeń na technikę skoku, a także krótkie kombinacje. Żeby nie było dylematu - nagradzać za dobrze pokonany tor, czy też nie nagradzać, bo była zrzutka. Obniżyłyśmy też trochę tyczki i zaczęłyśmy ponownie je podnosić, ale o wiele bardziej stopniowo. I... <uwaga! uwaga!> są pierwsze efekty! Z dzisiejszego treningu wyszłam mega zadowolona! Coraz bardziej widać, że Pipak zaczyna się kontrolować skacząc, czasem nawet pojawiają się (chcę w to głęboko wierzyć!) przebłyski myślenia. Wydaje mi się, że wpływ może mieć na to także fakt, że mała zaczyna powoli, bo powoli, ale jednak dojrzewać. Najpiękniejsze w tym jest to, że sucz nie stracił na prędkości :) 

Oczywiście nie chcę zapeszać, ale nie ukrywam, wróciła mi nadzieja :) Że może jednak nie zepsuję tego psa, aż tak bardzo :)

Na razie dalej będziemy robić swoje - technika skoku, świadomość łap, krótkie kombinacje, dodatkowo strefówki (czy wspominałam, ze akurat z ich jakości, na tym etapie ich wypracowywania, jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona?), próba zachowania równowagi między prostymi, a ciasnymi skrętami. Zajmie nam to na pewno więcej czasu, raczej na zawodach w zeróweczkach szybko się nie pojawimy, ale przecież nigdzie nam się nie śpieszy. Eksi ma 13 miesięcy, a pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł.  .  

Mamy czas, żeby się ogarnąć :) A jeśli się to nie uda? Cóż, odrobina pokory nigdy nie zaszkodzi. Ale, spokojnie, na pewno będziemy próbować :)  

sobota, 5 listopada 2011

Posłusznie obiecujemy poprawę w... posłuszeństwie :)

Dlaczego doba nie ma 48 godzin? Wtedy człowiek bezproblemowo znalazłby czas na wszystko. Na rodzinę, psy i pracę. A nawet na sen i obijanie się! Niestety, tak dobrze nie jest. Stąd nieco zaniedbany blog :(

Ale w końcu jest okazja, żeby nadrobić. Psy po treningu padły, mąż robi sobie poobiednią drzemkę, w końcu mam chwilkę dla siebie :)

W ubiegłą niedzielę po raz kolejny miałam przyjemność pojawić się na organizowanym przez nasz klub spotkaniu treningowym z Anetą Migas. Niestety, z powodu znikomej ilości treningów (wracamy do punktu wyjścia, znowu ten brak czasu!) niespecjalnie miałyśmy się czym pochwalić. Poza jednym - sam obraz pracy, skupienie Eksi na mnie i na tym co robimy, jej zaangażowanie i chęci - z tego naprawdę jestem zadowolona :)

Aneta wytknęła mi parę błędów, pokazała jak zacząć nowe ćwiczenia i jak rozwijać te, które już jako tako opanowujemy. Ponownie mamy więc pełne akumulatory. I solennie obiecujemy poprawę. Agility jest na pierwszym miejscu, ale czas na posłuszeństwo musi się znaleźć! :) 

Poniżej migawki (autorstwa Agaty Listowskiej) z tego cudownego dnia, spędzonego w równie cudownym towarzystwie :)









niedziela, 11 września 2011

Finał PPA we Wrocławiu, czyli zawody niezwykle pouczające

Za każdym razem z zawodów wracam odrobinę mądrzejsza (przynajmniej chcę w to wierzyć :) ). Uzbrojona w nową wiedzę, w nowe spostrzeżenia. Zazwyczaj dotyczą one prowadzenia psa na torze czy też podejrzanych u innych zawodników technik. Niestety nie zawsze tylko tego.

Z tegorocznych Finałów PPA wyciągnęłam trzy nauczki.


1. NIGDY nie należy pojawiać się na zawodach na styk, tak, że po szybkim rozłożeniu namiotu i klatek wchodzi się z marszu na zapoznanie z torem, a następnie biegnie się od razu z psem egzamin. W naszym przypadku okazało się to pomyłką totalną. Nierozgrzany, mało skupiony, prosto po podróży pies i nieogarnięty i z głową zaprzątniętą zupełnie czymś innym przewodnik. Nigdy więcej takich doświadczeń.

2. NIGDY nie należy zakładać, że zawody agility, na których w zasadzie są "sami swoi" (przynajmniej na w miarę zamkniętym terenie w sobotę o 9-10 rano) są bezpiecznym terenem, gdzie jeśli zgubisz telefon, ktoś Ci go odda. Bo nie odda.

3. ZAWSZE należy poprawiać błędy inteligentnego psa i NIGDY nie wolno pozwolić, żeby przeszkodę, którą zna pokonał źle i pobiegł dalej. Podczas pierwszego egzaminu (który lepiej pominąć już milczeniem) Desti wyszła za wcześnie ze slalomu. Nie poprawiłam jej. Efekt? Sztukę tę powtórzyła także drugiego dnia, również na egzaminie.


Same zawody uznaję jednak za udane. Wygrany sobotni Agility Open (choć moje prowadzenie psa polegało głównie na robieniu jednego "rozpaczliwca" za drugim), 2. miejsce w klasyfikacji łącznej - w koszmarnych dla Myszy warunkach, bo w 35 stopniowy upale. Chyba nie powinnam narzekać :)

Wyjazd przypadł do gustu również Eksi. Mimo niespodziewanych gratisów w postaci burzy i ulewy podczas nocowanie pod namiotem, czy też pomylenia rzęsy wodnej z trawą i skakania na główkę do wody.
Za rok z przyjemnością meldujemy się we Wrocławiu ponownie :)

Sobotni Agility Open:


piątek, 26 sierpnia 2011

Posłuszeństwo czas zacząć!

Eksi skończyła 10 miesięcy, więc korzystając z nadarzającej się okazji, jaką było rozpoczęcie cyklu spotkań szkoleniowych z Anetą Migas, zaczęłyśmy swoją przygodę z psim posłuszeństwem (pod kątem IPO, ale o tym innym razem :) ). Już widzę zdziwienie i niedowierzanie na twarzach osób czytających tego posta. Tak późno? Dopiero w wieku 10 miesięcy?! Przecież czekanie ze szkoleniem, aż pies skończy rok to przejaw myślenia rodem ze średniowiecza! I ja sama jeszcze 6 lat temu zareagowałabym tak samo. Desti w wieku 8 miesięcy miała opanowany prawie w całości program dawnego PT. Ale właśnie dlatego postanowiłam nie powielać tego samego błędu z Eksi.

Dlaczego uważam zbyt wczesne szkolenie w wielu przypadkach za błąd? Od razu zaznaczam, nie chcę uogólniać i wrzucać wszystkich do jednego worka. Bo tak jak różni są właściciele, z różnym doświadczeniem, z różnym poziomem "czucia" psa, tak różne są szczeniaki - jedne dojrzewają szybciej, inne wolniej. Moje doświadczenia zresztą ograniczają się głównie do ras typu belg czy border. Mała grupa reprezentatywna.
Mimo to uważam, że wielu przewodników robi sobie i psu krzywdę zaczynając zbyt wcześnie posłuszeństwo. Zaznaczam - posłuszeństwo sportowe, a nie to codzienne - cywilne.

Zgadzam się, że szczeniak chłonie wszystko jak gąbka. Błyskawicznie uczy się nowych zachowań, zapamiętuje sytuacje. Elementy posłuszeństwa wprowadzane metodą zabawy (żarcie, zabawka) przyswaja bardzo chętnie. I tu często zaczyna się nasz, przewodników, problem. Widzimy, jak pracuje nasz pies, jak się uczy i chcemy coraz więcej i więcej. I tak szybko, jak się da. Człowiek czyta wpisy na forach i blogach, że 7 tygodniowy szczeniak potrafi siad, waruj, zostań - i też tak chce. Po chwili zachwytu, że pies robi cokolwiek włącza się nam tryb - niech robi to dokładnie, bez błędów. Pokazujemy psu, czego chcemy, nie pozwalając mu mylić się i kombinować. Uczymy schematów. Uzależniamy psa od siebie. I cieszymy się, że jest taki cudowny i że tyle potrafi. I chcemy więcej, więcej, więcej. 

Wielokrotnie widziałam psy, które w młodości ćwiczyły z niesamowitą chęcią i radością. Gdy spotykałam je później były dobre, poprawne, ale bez tego błysku w oku. Bez tej pasji. Ja sama w swoim czasie wpadłam w te błędne koło. Po cichu liczę, że udało mi się z niego wyjść. Pewne rzeczy jednak do dziś odkręcamy.

Ktoś powie - jak to, więc w ogóle nie szkolić? Nie robić nic? Absolutnie! Jak najbardziej jestem za tym, żeby uczyć psa współpracy i rozbudzać w nim pasję. Świetnie w tym celu przydają się wszelkiej maści niezobowiązujące sztuczki i ćwiczenia. W czasie których pies uczy się kombinować i myśleć. Koncentruje się na przewodniku, ale nie uzależnia się od niego.
Nauka samych komend to już drobiazg. Jeśli tylko mamy odpowiednie podstawy.

Może inaczej mówiłabym, gdybym podchodziła do sportu super poważnie lub gdybym miała obok trenera, który doskonale znałby mnie i mojego psa. Wiedziałby kiedy i na ile można sobie pozwolić, i w jaki tempie. Niestety nie mam tego luksusu. I muszę zdać się tylko na swój własny, często zawodny, osąd. Mam nadzieję, że nie przejadę się za bardzo :)

Kilka migawek ze szkolenia. Autorstwa Agaty Listowskiej i Joanny Kuś.








sobota, 20 sierpnia 2011

Nocny trening

Bubek. Kot rasy uniwersalnej. Na zewnątrz ładny, w środku geniusz zła. Tym razem w nocy postanowił przemeblować kuchnię, bo w końcu zawartość szafki ładniej się prezentuje na podłodze. Oczywiście audytorium musi być, a skoro w nocy wszyscy śpią, to po cichu się tego nie da zrobić.

Tak więc, gdy zostaliśmy już obudzeni, poczłapaliśmy do kuchni i... [trzydzieści siedem przekleństw później] ...zaczęliśmy zbierać rozsypaną karmę i oddzielać ją od wkładów przeciwkomarowych. W międzyczasie uruchomiliśmy nasze eko-odkurzacze, które swoim psim zwyczajem dokładnie wyczyściły podłogę.

Kot okazał się jeszcze bardziej przebiegły. Otóż pochował kilka smaczków po kątach i postanowił się wziąć za eksperymenty naukowe polegające na sprawdzeniu jakie dźwięki wydają, gdy się je toczy po podłodze, albo gdy się je wygrzebuje z kłębowiska psich smyczy.

Uwierzcie mi, o trzeciej nad ranem człowiekowi się nie chce wstawać z łóżka. Ciężko jednak wytrzymać w tym hałasie. Na szczęście Desti stanęła na wysokości zadania i domyśliła się, co komenda "Sprawdź to!" może mniej-więcej oznaczać, bo po chwili usłyszeliśmy odgłosy uciekającego kota i psa chrupiącego smaczka.

Okazało się, że kot miał jeszcze kilka smaczków w zapasie, ale dzięki temu w trakcie nocnego szkolenia Desti bardzo dobrze nauczyła się komendy "Sprawdź to!". Chyba polubiłem te nocne szkolenia, mogę nawet rozpisać wstępny harmonogram zajęć: w nocy z piątku na sobotę ćwiczymy "Sprawdź to!", natomiast w nocy z niedzieli na poniedziałek tematem przewodnim będzie komenda "Zagryź!"...

Eksi - mała czarna

Nasz najnowszy psi "nabytek" to Eksi.

EXTRA ESPRESSO Dakota
(Glenhouse's LANCELOT x MERCI Comme un Reve Noir)





Płeć: suka
Urodzona: 12.10.2010
Hodowca: Inga Nikonoviciute (Litwa)
Właściciel:
 Bogumiła Hołubinka, Zabrze

Wyjazd po Eksi wypadł w połowie grudnia, w trakcie napadu ostrej zimy. 1000 km na północny-wschód. 1000 km z powrotem. Wyprawa w ekstremalnych warunkach jednak się opłaciła. Z Litwy wróciliśmy z cudowną czarną kuleczką.

Mała kulka szybko przeobraziła się jednak w krwiożerczego Paszczaka. Który ciągle był w ruchu, który ciągle musiał coś robić, który ciągle musiał coś gryźć. Lub lizać. Albo i jedno, i drugie jednocześnie.

Znajoma belgomaniaczka powiedziała kiedyś, że imiona nadawane psom mają swoją moc. I tak tez okazało się w naszym przypadku. Nasza mała czarna EXTRA ESPRESSO okazała się intensywna we wszystkim co robi. I równie szybka. 


Eksi jest niezwykle pogodnym i radosnym belgiem. Kocha ludzi, do świata podchodzi z ogromną otwartością i ciekawością. Przy tym jest niemalże bezproblemowa. Choć lubi mieć swoje zdanie, oj lubi :)


Ma w sobie niespożyte pokłady energii, które na szczęście z przyjemnością wykorzystuje we współpracy ze mną. Czy to w życiu codziennym, czy to na torze. Bo nie ukrywam, głównie z myślą o agility mała została wzięta. I na tym polu, odpukać, zapowiada się naprawdę nieźle. Choć, obawiam się, że będę miała spore problemy z dostosowaniem się do jej tempa :)

   
Trzymajcie kciuki, żeby nadal układało nam się tak cudownie. I żebym nie zmarnowała jej potencjału :)