niedziela, 11 września 2011

Finał PPA we Wrocławiu, czyli zawody niezwykle pouczające

Za każdym razem z zawodów wracam odrobinę mądrzejsza (przynajmniej chcę w to wierzyć :) ). Uzbrojona w nową wiedzę, w nowe spostrzeżenia. Zazwyczaj dotyczą one prowadzenia psa na torze czy też podejrzanych u innych zawodników technik. Niestety nie zawsze tylko tego.

Z tegorocznych Finałów PPA wyciągnęłam trzy nauczki.


1. NIGDY nie należy pojawiać się na zawodach na styk, tak, że po szybkim rozłożeniu namiotu i klatek wchodzi się z marszu na zapoznanie z torem, a następnie biegnie się od razu z psem egzamin. W naszym przypadku okazało się to pomyłką totalną. Nierozgrzany, mało skupiony, prosto po podróży pies i nieogarnięty i z głową zaprzątniętą zupełnie czymś innym przewodnik. Nigdy więcej takich doświadczeń.

2. NIGDY nie należy zakładać, że zawody agility, na których w zasadzie są "sami swoi" (przynajmniej na w miarę zamkniętym terenie w sobotę o 9-10 rano) są bezpiecznym terenem, gdzie jeśli zgubisz telefon, ktoś Ci go odda. Bo nie odda.

3. ZAWSZE należy poprawiać błędy inteligentnego psa i NIGDY nie wolno pozwolić, żeby przeszkodę, którą zna pokonał źle i pobiegł dalej. Podczas pierwszego egzaminu (który lepiej pominąć już milczeniem) Desti wyszła za wcześnie ze slalomu. Nie poprawiłam jej. Efekt? Sztukę tę powtórzyła także drugiego dnia, również na egzaminie.


Same zawody uznaję jednak za udane. Wygrany sobotni Agility Open (choć moje prowadzenie psa polegało głównie na robieniu jednego "rozpaczliwca" za drugim), 2. miejsce w klasyfikacji łącznej - w koszmarnych dla Myszy warunkach, bo w 35 stopniowy upale. Chyba nie powinnam narzekać :)

Wyjazd przypadł do gustu również Eksi. Mimo niespodziewanych gratisów w postaci burzy i ulewy podczas nocowanie pod namiotem, czy też pomylenia rzęsy wodnej z trawą i skakania na główkę do wody.
Za rok z przyjemnością meldujemy się we Wrocławiu ponownie :)

Sobotni Agility Open:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz