sobota, 12 listopada 2011

Jest dla nas nadzieja!

Mija rok, kiedy zostałam postawiona przed nie lada wyzwaniem. Mając do wyboru trzy suczki musiałam zdecydować się na jedną. Która lepsza? Ta z najlepszymi popędami, ale potencjalnie odrobinę mniej socjalna i jeśli chodzi o eksterier idąca w "hipertyp"? Ta, która zapowiadała się na najładniejszą, ale raczej w mocniejszym typie i ciut spokojniejszą? Czy w końcu ta, która sprawiała wrażenie najbardziej pokręconej, z dobrymi popędami, ale pod względem eksterieru spora niewiadoma? Co ważniejsze? Życie codzienne czy sport? A co z wyglądem? Czy w ogóle go pominąć? Przecież budowa w agility (bo o tym głównie myślałam) ma jakieś znaczenie? Jak to wszystko pogodzić? Chyba każdy, kto wybierał szczeniaka, stawał przed podobnymi dylematami. Ostatecznie nasz wybór padł na "pomarańczkę", czyli tę ostatnią.


Mała została oficjalnie nazwana "EXTRA ESPREESSO". I w jej wypadku imię idealnie odzwierciedla charakter. Eksi jest intensywna i szybka we wszystkim co robi. Bez względu na to czy się bawi, czy chodzi (o, przepraszam, biega! bo albo się biega, albo stoi, stanów pośrednich nie ma), czy też w końcu pracuje.

I na tym "pracuje" chciałabym się skupić. Po Desti, która (jakby to powiedziała Pola Bonac) jest raczej typem brainiaca, którego dodatkowo zepsułam brakiem doświadczenia i masą błędów, chciałam psa szybkiego, szalonego, dla którego praca na dystansie byłaby czymś naturalnym. Krótko rzecz mówiąc, maniaca. Zadufana w sobie święcie wierzyłam, że bez większych problemów dam sobie radę. W końcu nie jest to mój pierwszy pies, mam już jakieś doświadczenie. O ja naiwna! Nie na darmo mówi się "uważaj czego sobie życzysz, bo może się to spełnić". Trafił mi się wymarzony pies. I zaczęły się kłopoty... 

Desti nigdy nie miała problemów z cięciem tyczek, sama z siebie miała całkiem przyzwoitą technikę skoku, może nie miała super ciasnych skrętów (nigdy jej tego porządnie nie nauczyłam), ale ze "skręcaniem" jej nigdy (nawet na początku) nie miałam większych problemów. Eksi jest całkowitym przeciwieństwem. Na "dzień dobry" wyszła z założenia, że tyczki nie stanowią żadnego problemu. Albo się przez nie przeskoczy, albo nie. A że przy okazji zaboli jak się z całej siły w nie przywali? Drooobiazg. Technika skoku nie istniała. Najważniejsze było, żeby pęęęęęędzić. A jeśli po drodze była jakaś przeszkoda? Patrz punkt wcześniejszy. Jeśli zaś chodzi o skręcanie - po co w ogóle skręcać? Przecież radosne bieganie (najlepiej z zahaczeniem po drodze o tunel) jest taaaaaaaakie przyjemne! Tak więc zaczęłam mozolną pracę nad każdym z tych elementów. Już wydawało się, że jest dobrze, już zaczynałam wierzyć, kiedy suka postanowiła dodatkowo (!!!) się nakręcić i biegać jeszcze szybciej. I znowu powróciły dawne problemy. I znowu wróciłyśmy do punktu wyjścia. Za radą Olgi (dzięki Ci dobra kobieto!) zrobiłyśmy parę kroków wstecz. Ponownie wprowadziłyśmy sporo ćwiczeń na technikę skoku, a także krótkie kombinacje. Żeby nie było dylematu - nagradzać za dobrze pokonany tor, czy też nie nagradzać, bo była zrzutka. Obniżyłyśmy też trochę tyczki i zaczęłyśmy ponownie je podnosić, ale o wiele bardziej stopniowo. I... <uwaga! uwaga!> są pierwsze efekty! Z dzisiejszego treningu wyszłam mega zadowolona! Coraz bardziej widać, że Pipak zaczyna się kontrolować skacząc, czasem nawet pojawiają się (chcę w to głęboko wierzyć!) przebłyski myślenia. Wydaje mi się, że wpływ może mieć na to także fakt, że mała zaczyna powoli, bo powoli, ale jednak dojrzewać. Najpiękniejsze w tym jest to, że sucz nie stracił na prędkości :) 

Oczywiście nie chcę zapeszać, ale nie ukrywam, wróciła mi nadzieja :) Że może jednak nie zepsuję tego psa, aż tak bardzo :)

Na razie dalej będziemy robić swoje - technika skoku, świadomość łap, krótkie kombinacje, dodatkowo strefówki (czy wspominałam, ze akurat z ich jakości, na tym etapie ich wypracowywania, jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona?), próba zachowania równowagi między prostymi, a ciasnymi skrętami. Zajmie nam to na pewno więcej czasu, raczej na zawodach w zeróweczkach szybko się nie pojawimy, ale przecież nigdzie nam się nie śpieszy. Eksi ma 13 miesięcy, a pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł.  .  

Mamy czas, żeby się ogarnąć :) A jeśli się to nie uda? Cóż, odrobina pokory nigdy nie zaszkodzi. Ale, spokojnie, na pewno będziemy próbować :)  

sobota, 5 listopada 2011

Posłusznie obiecujemy poprawę w... posłuszeństwie :)

Dlaczego doba nie ma 48 godzin? Wtedy człowiek bezproblemowo znalazłby czas na wszystko. Na rodzinę, psy i pracę. A nawet na sen i obijanie się! Niestety, tak dobrze nie jest. Stąd nieco zaniedbany blog :(

Ale w końcu jest okazja, żeby nadrobić. Psy po treningu padły, mąż robi sobie poobiednią drzemkę, w końcu mam chwilkę dla siebie :)

W ubiegłą niedzielę po raz kolejny miałam przyjemność pojawić się na organizowanym przez nasz klub spotkaniu treningowym z Anetą Migas. Niestety, z powodu znikomej ilości treningów (wracamy do punktu wyjścia, znowu ten brak czasu!) niespecjalnie miałyśmy się czym pochwalić. Poza jednym - sam obraz pracy, skupienie Eksi na mnie i na tym co robimy, jej zaangażowanie i chęci - z tego naprawdę jestem zadowolona :)

Aneta wytknęła mi parę błędów, pokazała jak zacząć nowe ćwiczenia i jak rozwijać te, które już jako tako opanowujemy. Ponownie mamy więc pełne akumulatory. I solennie obiecujemy poprawę. Agility jest na pierwszym miejscu, ale czas na posłuszeństwo musi się znaleźć! :) 

Poniżej migawki (autorstwa Agaty Listowskiej) z tego cudownego dnia, spędzonego w równie cudownym towarzystwie :)